Znasz angielski? Super! Ale co, jeśli dodasz do tego język, który brzmi jak zaklęcie z „Harry’ego Pottera”?

No dobra, angielski to dziś trochę jak prawo jazdy – fajnie mieć, nawet jak nie planujesz być kierowcą rajdowym. Ale wyobraź sobie, że każdy do CV dorzuca „komunikatywny angielski”. I co wtedy? Twoje „I speak English” brzmi tak samo jak milion innych. A teraz wyobraź sobie, że dopisujesz: „język koreański – poziom zaawansowany”. Mic drop.
Zacznijmy od czegoś osobistego. Kiedy byłem na drugim roku studiów, poznałem chłopaka, który mówił po norwesku. Nikt nie wiedział, dlaczego. On sam mówił, że oglądał kiedyś serial „Skam” i jakoś tak się wkręcił. Dziś ten sam koleś siedzi w Oslo, pracuje zdalnie dla polskiej firmy, a weekendy spędza w górach z psem husky. Czy mu zazdroszczę? Trochę. Ale też podziwiam. Bo on nie wybrał oczywistej ścieżki – poszedł w język, który większość ludzi myli z duńskim.
Dlaczego warto sięgać po języki spoza mainstreamu?
Bo rynek potrzebuje ludzi, którzy potrafią coś więcej niż „how are you”. Serio. Znajomość niszowych języków to trochę jak mieć złoty bilet do świata, do którego inni nawet nie wiedzą, że można wejść.
Ale nie chodzi tylko o bycie unikalnym. Chodzi o realne możliwości. Kiedy koleżanka z grupy dostała ofertę pracy w szwedzkiej firmie, bo znała norweski, a nikt inny z działu nie rozróżniał „hej” od „hej då”, zaczęliśmy patrzeć na nią jak na półboga.
Języki, które dziś robią furorę (i nie są angielskim)
- Koreański – jeśli oglądałeś „Squid Game” i chciałeś wiedzieć, co mówią bez napisów, to jesteś już w połowie drogi.
- Chiński – to nie tylko mandarynki na święta. To język przyszłości, a jednocześnie bariera, której wielu się boi. A Ty możesz ją przełamać.
- Norweski, szwedzki, duński – brzmią jak język elfów, ale płacą za nie jak za złoto. Firmy w Polsce biją się o osoby, które mówią „god morgen” bez zająknięcia.
Te języki nie są tylko dodatkiem – one są kartą przetargową.
Q&A – czyli pytania, które pewnie już Ci krążą po głowie
Czy trudno się dostać na takie studia?
Nie jest to jak wejście do Hogwartu – bez sowy i listu z lakową pieczęcią. Często łatwiej dostać się na filologię niszową niż na anglistykę, bo… po prostu mniej osób o tym myśli. A uczelnie szukają pasjonatów, nie koniecznie olimpijczyków.
Ale chiński? Przecież to trzeba znać tysiące znaczków!
Tak, ale spokojnie – nie musisz od razu czytać chińskiej prasy. Zaczynasz od podstaw, a potem krok po kroku. Jak w grze RPG – każdy znak to level up.
Czy po tym w ogóle jest praca?
Jak najbardziej. I to nie „jakaś tam praca”. Eksport, logistyka, międzynarodowy HR, marketing, tłumaczenia, praca w ambasadach… Lista jest długa. Mój znajomy po sinologii właśnie organizuje targi z chińskimi producentami zabawek. Brzmi zabawnie, ale jego pensja już nie.
Czy trzeba znać tylko jeden język?
Nie! To jak z serialami – jeden sezon to za mało. Często ludzie po filologii koreańskiej uczą się też japońskiego, bo ich kręci Azja. A inni po norweskim dodają fiński, bo lubią wyzwania i sauny.
A co jeśli chcę zostać w Polsce?
Proszę bardzo. W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu – jest mnóstwo firm, które współpracują z zagranicą. Możesz pracować zdalnie, w hybrydzie, a nawet z hamaka w Bieszczadach – byle miałeś dobry net i mikrofon.
Co możesz robić po niszowej filologii? (czytaj: co można robić i nie zwariować)
- Eksport i import – jeździsz, rozmawiasz, załatwiasz. I nie, nie chodzi o przemycanie serów z Francji.
- Tłumaczenia – ustne, pisemne, specjalistyczne. Od anime po umowy międzynarodowe.
- Ambasady, organizacje, NGO – jeśli lubisz protokół, marynarki i ciasteczka z herbem, to miejsce dla Ciebie.
- Marketing i PR – „native content” to teraz złoty standard. A Ty możesz pisać posty, które klikają się lepiej niż memy z Shrekiem.
- Turystyka – jako pilot wycieczek z wiedzą i językiem jesteś nie do zatrzymania. I może nawet kiedyś opowiesz grupie o tym, jak próbowałeś kimchi pierwszy raz i prawie się popłakałeś.
Wniosek? Z filologią niszową nie kończysz jako korepetytor z biedronką na piórniku. Opcji jest mnóstwo.
Trzy filologie, które dziś są na czasie
1. Koreański – więcej niż K-pop i ramen
Jeśli potrafisz rozpoznać BTS po głosach (a nie po fryzurach), jesteś gotowy. Korea to dziś centrum innowacji – od aplikacji mobilnych po seriale bijące rekordy na Netflixie. Język koreański to waluta, którą wymienia się na ciekawe kontrakty i dobre pensje.
2. Skandynawski – język dla tych, co chcą zarabiać w koronach
Szwedzki czy norweski to języki firm, które płacą jak na Zachodzie, a szukają pracowników w Polsce. Proste gramatycznie (naprawdę!), brzmią jak piosenka, no i zarobki? Przeciętnie wyższe niż u wielu informatyków. Tak, serio.
3. Chiński – najpotężniejszy język, którego nikt nie zna
Mandaryński to język ponad miliarda ludzi. Jeśli myślisz o przyszłości – globalnej, cyfrowej i pełnej AI – to bez kontaktów z Chinami daleko nie zajedziesz. I choć nauka to wyzwanie, efekty są jak dobra herbata – nie od razu mocna, ale na długo zostaje w pamięci.
Czy warto? No ba!
W świecie, gdzie wszyscy chcą być podobni, Ci, którzy mają odwagę być inni – wygrywają. Języki niszowe to trochę jak ukryte levele w grze – trudniejsze do odkrycia, ale dają więcej bonusów.
Więc jeśli znasz angielski – gratulacje. A teraz pomyśl: co jeszcze możesz dołożyć, żeby Twoje CV nie było jak każda pizza z szynką i serem, tylko raczej jak ramen z tofu i tajemniczym składnikiem, który sprawia, że wszyscy pytają: „Ej, a co to było?”